I
Wprowadzenie,
czyli: „Od komina domu się nie zaczyna”
Tak nam mówili
w szkole od najmłodszych lat. A przytaczając to stare przysłowie, nauczyciele
oczekiwali, że zachowamy właściwą kolejność w wykonywanych zadaniach. Owszem,
okazało się bardzo szybko, że linie wychowawcze przebiegać muszą równolegle i
są rozłożone w czasie – ale jednak ten fundamentalny porządek musi być
zachowany.
Nie zdziwiłem się więc zbytnio, gdy w seminarium pokazano nam następujący
program pracy nad sobą: najpierw stań się w pełni człowiekiem (dojrzałym,
odpowiedzialnym, opanowanym itd.), potem chrześcijaninem, a dopiero na tych
dwóch poziomach buduj trzeci – kapłaństwo. Potwierdza to życie, bo przecież
większość konfliktów czy napięć na linii świeccy – duchowni wynika z braku
odpowiedniej formacji ludzkiej osób duchownych.
Popatrzmy zatem
na efekty powszechnego dziś braku tzw. Kinderstube w wychowaniu nowych
pokoleń. Cóż pomoże znajomość języków, sprawność fizyczna młodego człowieka,
wysoka średnia ocen na dyplomach, a nawet jego znakomita sytuacja materialna,
jeśli zabraknie w codzienności tego, co nazywamy zasadami dobrego wychowania?
Ileż strat poniesie i sam zainteresowany, i jego otoczenie, gdy owo „ABC” nie
zostanie „zainstalowane” jako zasadniczy i niezbywalny „program”
funkcjonowania jednostki w społeczeństwie!
Nie inaczej ma
się rzecz z największym naszym skarbem na ziemi, jakim jest Eucharystia. Na
stronach „Salwatora” (nie mówiąc już o wszelkich innych płaszczyznach
formacyjnych) znajdziemy głębokie rozważania tej Tajemnicy i koniecznie
trzeba je wykorzystać. Ale zwróćmy uwagę, że owocne, godne i piękne
przeżywanie Mszy Świętej domaga się respektowania wielu „drobiazgów”, których
brak może i nam, i bliźnim utrudnić lub wręcz uniemożliwić prawdziwe i pełne
Spotkanie z Tym, Który do końca i bez końca nas umiłował.
Jeśli ktoś z
Czytelników po lekturze proponowanego przeze mnie cyklu stwierdzi, że żaden z
omawianych w kolejnych numerach tematów go nie dotyczy i wszystkie te zasady
zachowuje od swej młodości – niech odśpiewa z radością Te Deum lub Magnificat
i dziękuje swym rodzicom oraz wychowawcom za wspaniałą formację duchową. Ale
jeśli sumienie upomni się, że pewnych elementów eucharystycznego savoir-vivre’u
nie znamy czy nie stosujemy – niech wtedy tenże Czytelnik pełen skruchy
odśpiewa Psalm pokutny 51 (50) Miserere mei i czym prędzej się nawróci, a w
duchu zadośćuczynienia dopomoże życzliwie swoim bliźnim, którzy podobnego
procesu wymagają.
Wszystko zaś po to, abyśmy święte sprawy traktowali święcie i stawali się
wiarygodnymi świadkami Jezusa – dokądkolwiek nas pośle.
Zanim
się rozpocznie Msza Święta
A najpierw
trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: gdzie, po co i do Kogo idę, wybierając
się „do kościoła”.
To wcale nie jest takie oczywiste! Dziecko idzie na Mszę św., bo go rodzice
prowadzą lub każą mu iść samemu. Ale gdy temu małemu chrześcijaninowi
zabraknie najgłębszej motywacji, wynikającej nie tyle z poczucia obowiązku,
ile z wiary i miłości ku Bogu – może przyjść moment, w którym młody człowiek
wprawdzie wyjdzie z domu w kierunku świątyni, ale do niej ostatecznie nie
dotrze.
Z kolei
dorosłym grozi w traktowaniu obowiązku udziału w niedzielnej czy świątecznej
Eucharystii jako „przyzwyczajenia socjologicznego” lub jedynie hołdowanie
tradycji – oczywiście o ile nic „ciekawszego” nie stanie na drodze (goście,
niedzielne zakupy, wy cieczki, program telewizyjny itp.) lub nie sparaliżuje
lenistwo (o wpływie pogody na frekwencję już nie wspominając).
Po latach
katechizacji i katolickiego wychowania w rodzinie, po kongresach
eucharystycznych, niezliczonych kazaniach, lekturach, dokumentach Kościoła,
przykładach życia ludzi świętych – musi się wreszcie zrodzić w człowieku
wierzącym świadomość, że idąc na Mszę św., weźmie udział w najważniejszym i
najświętszym na ziemi Spotkaniu z Panem i Odkupicielem we wspólnocie żywego
Kościoła. Chrześcijanin chce w Eucharystii uczestniczyć czynnie: słuchając
Słowa Bożego, włączając się w Ofiarę Chrystusa, przyjmując Jego Ciało i Krew
w Komunii św. i włączając się w dostępny mu sposób w życie społeczności
Kościoła lokalnego (parafii).
Moje rozumowanie jest proste: idę na Mszę św. – bo muszę. A muszę – bo chcę.
A chcę – bo kocham!
Z takiej świadomości wynika wszystko inne jako naturalna konsekwencja życia w
pełni chrześcijańskiego. Na jakim fundamencie stoi zatem Twoja pobożność
eucharystyczna?
Bardzo wielu z
nas nie ma już „zielonego pojęcia”, jak należy ubrać się do kościoła, choć
liczymy się z tym bardzo w innych miejscach.
Tymczasem nie każdy strój się nadaje na Mszę św., celebrację sakramentów św.,
na nabożeństwa i inne uroczystości religijne (np. pogrzeb, pielgrzymka,
procesja). Wyczucie w tej materii jest aktualnie wyjątkowo zachwiane (moda,
wygoda, bezmyślność, próżność, przekora, przewrotność...?). Ciekawe, że np.
we Włoszech przed świątyniami stoi „straż świątynna”, upominająca się o
godziwy przyodziewek wchodzących do miejsc świętych pielgrzymów, a nawet
turystów. Sprawa nie dotyczy tylko kobiet (choć ich przede wszystkim) i nie
kończy się z upływem pory letniej.
Nadmierne
strojenie się bywa nie tylko zgorszeniem i jest w stanie rozproszyć uwagę
zebranych na modlitwie, ale nawet jest czasem przyczyną rezygnacji z pójścia
na nabożeństwo przez ludzi ubogich, którzy przez brak wykwintnego stroju
czują się „gorsi” we wspólnocie. Tak więc problem godnego, odpowiedniego
stroju „do kościoła” nie jest tylko prywatną sprawą poszczególnych osób i –
jak wszystkie postawy – domaga się wychowania od najmłodszych lat. Najprostszą
zasadą byłoby przy wyborze ubioru uświadomienie sobie, że pójście na modlitwę
należy potraktować tak, jak każdą wizytę oficjalną, podczas której nastąpi
spotkanie z Kimś dla nas Najważniejszym.
Może to kogoś zdziwi, ale dodam jeszcze uwagę, że nasi bliźni mają także nosy
i zmysł powonienia (o alergiach już nie wspominając), co może skutecznie
utrudnić skupienie na modlitwie otoczeniu; stąd warto swoje ubranie przed
wyjściem z domu... powąchać!
Cnotą królewską
jest podobno punktualność. Jakże nam daleko do tej sprawności (cnoty) w
odniesieniu do Eucharystii – wystarczy stanąć sobie kiedyś przy drzwiach
świątyni i popatrzyć...
Punktualność oznacza, że szanuję w najwyższym stopniu Tego, który mnie na swą
Ofiarę i Ucztę zaprosił. Wyraża też szacunek dla Zgromadzenia liturgicznego,
któremu moje spóźnienie zawsze przeszkodzi w skupieniu i modlitwie, a może
nawet zgorszyć. Dlatego ideałem będzie przybycie do świątyni przynajmniej na
pięć minut przed rozpoczęciem nabożeństwa i wyjście z kościoła dopiero po zakończeniu
celebracji.
Warto więc najzwyczajniej w świecie zmierzyć czas, potrzebny na dojście
(dojazd) do domu Bożego i dodać jeszcze owe pięć minut, aby tej drodze
towarzyszył spokój i ów szczególny nastrój oczekiwania na spotkanie z Panem.
Przypomnijmy sobie, że kościelne dzwony służą również i temu, by przypomnieć
o zbliżającej się godzinie sprawowania Eucharystii. Jest to zatem ostateczny
sygnał do wybrania się w drogę. A jeśli przyjdziemy na miejsce modlitwy nieco
wcześniej, to przecież nie będziemy się nudzić...?
Dowodem na to,
że świadomie przygotowujemy się do udziału w Mszy św., jest zachowanie postu
eucharystycznego.
Najstarsi Czytelnicy zapewne pamiętają, że owe przepisy postne były dawniej
bardzo surowe wobec przystępujących do stołu Pańskiego. Dziś problemem dla
wielu jest powstrzymanie się od pokarmów na godzinę przed przyjęciem Komunii
św. (zwykła woda nie łamie postu, a dla chorych czas ten wynosi tylko 15
minut).
Smutne światło na to wymaganie elementarnego szacunku dla Jezusa rzuca fakt,
że wielu z nas (nie tylko najmłodsze dzieci!) je tylko... raz dziennie (czyli
bez przerwy) i nawet podczas modlitwy w świątyni potrafi żuć gumę, gdy już
nic innego nie ma do dyspozycji.
Osiągnięciem (?!) w pewnej polonijnej wspólnocie w Holandii stało się to, że
dzieci nie rozwijają już czekoladek podczas... Przeistoczenia! Zaś przy
wejściu do paryskiej katedry De Notre Dame w kilkunastu językach (w tym
pismem obrazkowym) pokazane jest, co wchodzący do tej szacownej świątyni ma
zrobić... z papierosem!
Czy i w tym względzie będziemy gonić Europę?
|